“Zagrać z losem w karty – Jest pani mamą Franka? – zadałam standardowe pytanie….
“Zagrać z losem w karty
– Jest pani mamą Franka? – zadałam standardowe pytanie.
Młoda kobieta przyszła do mnie z 14-letnim chłopcem, wyglądali jak matka z synem, ale zapytać muszę. Wahanie w odpowiedzi:
– Tak jakby…
– Co to znaczy „tak jakby”? – spytałam. Czyżby chłopak aż tak zalazł za skórę? A może jest adoptowany?
– No tak jakby jest członkiem rodziny i adoptowany jednocześnie… Mąż miał ciotecznego brata, razem się wychowali, rodzice brata, powiedzmy, umarli (odnotowałam wyraz „powiedzmy”, który dotyczył dziadków Franka). On sam ożenił się w wieku 18 lat, mieli pięcioro dzieci…
– Franek zna tę historię?
– Zna.
– To proszę opowiadać.
Szczerze mówiąc, nie do końca zapamiętałam kto się w tej rodzinie zapił, kto umarł z przedawkowania, kto siedział (siedzi) w więzieniu oraz kto i z jakiego powodu wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Ojciec Franka zmarł. Matka żyje, ale jest pozbawiona praw rodzicielskich i prowadzi patologiczny tryb życia. Franek jest najstarszy z czworga dzieci, którym udało się przeżyć (jedno zmarło). Kobieta twierdzi, że przed tą tragedią matka Franka jeszcze „jakoś sobie radziła” i ćpała jakby mniej, ale po stracie dziecka „całkiem się zatraciła”. Jedyną niepijącą i pracującą do ostatniego dnia życia osobą była prababcia Franka ze strony matki, która zajmowała się latoroślami swojej lekkomyślnej wnuczki. Gdy prababcia zmarła – wszystko się zawaliło.
Kobieta opowiedziała, że swojego męża poznała jeszcze zanim poszedł do wojska. Zawsze był poważny, zamknięty w sobie, małomówny. Nigdy nie opowiadał o rodzinie. Jeden jedyny raz powiedział tylko, ze gdy skończy służbę wojskową, to więcej do nich nie wróci. Młodzi się spotykali, chodzili do kina, całowali. Gdy był w wojsku – ona wysyłała mu paczki, pisała listy.
– Pobierzemy się czy jak? – zapytał rok po powrocie z wojska, w którym zrobił prawo jazdy i teraz pracował jako kierowca autobusu.
– Kwiaty byś chociaż kupił, oświadczył się jak człowiek… – odparła, chowając rozczarowanie pod uśmiechem
– Dobra, zaraz, – zgodził się jej ukochany. – Poczekaj chwilkę.
Po 15 minutach wrócił z bukietem.
– Masz. Kocham cię. Jeśli też mnie kochasz, to jutro pójdziemy do USC. Dziś już zamknięte.
Odmówiła mu. Wyglądał na zszokowanego, długo milczał, nie potrafił nawet zapytać dlaczego. Ona była gotowa do tej odpowiedzi, układała ją sobie w czasie długich, bezsennych nocy.
– Będziesz chciał mieć dzieci, – powiedziała. – A ja nie mogę mieć dzieci, mam wrodzoną wadę rozwojową. Rodzina bez dzieci to nie rodzina. Ale możemy się dalej spotykać, jeśli jeszcze zechcesz…
On przytulił ją mocno i długo milczał. Następnie wygłosił najdłuższą mowę, jaką słyszała od niego w ciągu 18 lat ich wspólnego życia. Opowiedział jej o swojej rodzinie i postanowieniu, że nigdy nie będzie miał dzieci, ponieważ ma złe geny – wytłumaczyła mu to nauczycielka w szkole. Mówił, że martwił się o nią, że miał dziwne marzenie: chciał, żeby przypadkiem zaszła w ciążę z kimś, gdy on był w wojsku, żeby ten ktoś ją rzucił, a on po powrocie z wojska ożeniłby się z nią i uznał dziecko za własne… I że teraz wygląda na to, że sam los ich ze sobą zetknął.
Pobrali się i żyli szczęśliwie. Pewnego razu mąż wrócił z pracy wzburzony.
– Matka dzwoniła, – powiedział. Dzieci mojego brata zabierają do domu dziecka, babcia zmarła, a ich matka całkiem…
Rozpłakał się.
– Ile tam tych dzieci?
– Trójka chyba… Najstarszy jest na pewno brata, widziałem go – podobny…
– Ile ma lat?
– Chyba cztery… Pojedźmy tam dobrze? Tak po prostu…
Zrozumiała od razu, że „po prostu” się nie uda.
* * *
Po raz pierwszy Franek ukradł pieniądze, gdy miał 5 lat. Sam poszedł do galerii handlowej, kupił sobie czekoladę, zdążył pograć na automatach, zanim go złapali. Potem przybrana mama nigdzie go już nie puszczała, pilnowała przez cały czas. Chłopak był miły, potrafił się podlizać i wydębić swoje. Przybranych rodziców okręcił wokół palca. W szkole trzeciego dnia stwierdził, że nie będzie się uczył, bo nudno. Najbardziej przykre było to, że nauczyciele jak jeden mąż twierdzili, że jest inteligentny i zdolny i mógłby uczyć się tak, jak wszyscy. Ale nie chciał. Ciągłe korepetycje, przepychanie z klasy do klasy, nieobecności, wagary. W trzeciej klasie przez dwa miesiące obrabiał kieszenie w szatni – potem go złapali. Grał ze starszymi w kulki na pieniądze, oszukiwał, został kilka razy przez nich pobity. Do piątej klasy przybrana mama sama chodziła do szkoły, bała się, że mąż zabije chłopaka, jak się dowie. Potem powiedziała, że się poddaje, niech będzie co ma być, ona więcej do szkoły nie pójdzie, nie ma już siły tego słuchać. Od 12 roku życia Franek jest notowany w policyjnej Izbie Dziecka. Palić zaczął gdy miał 9 lat. W wieku 11 upił się do nieprzytomności. Uwielbia hazard. Próbował miękkich narkotyków. Ze szkoły go wyrzucają, ale sam już do niej nie chodzi. Kłamie w sposób tak samo naturalny, jak oddycha… Chyba wszystko.
Jest przy tym łagodny, brak agresji, komunikatywny, twórczy, praktycznie nie bywa chamski czy wulgarny, lubi małe dzieci, zwierzęta, rośliny pokojowe oraz… czytanie.
* * *
– Czego pani oczekuje ode mnie? – spytałam w pełnym przekonaniu, że wszystko zostało już Frankowi powiedziane i wielu mądrych ludzi już nie jeden raz próbowało skierować go na dobrą drogę.
– Sama nie wiem, – westchnęła kobieta. – Może po prostu chciałam się wygadać. Nikomu o tym nie mówię, nawet włąsnej matce. Wstyd mi.
– A mężowi?
– Boję się. Serce ma chore, nie może się denerwować. Franek czytał pani książki – te dla dzieci. Jak się dowiedziałam, że pani jest psychologiem, to pomyślałam, że może pani mu coś powie… Chętnie tu przyszedł… A ja teraz wyjdę…
* * *
– Nie mam ci nic do powiedzenia, Franku, – oświadczyłam, gdy drzwi za kobietą się zamknęły.
– Jak to – nic??? – zdziwił się chłopak.
– Niestety – nic. Nie mam w głowie niczego takiego, czego byś już nie słyszał ze sto razy. Jeśli to wtedy nie zadziałało, to teraz też nie zadziała. Możemy sobie pogadać o czym chcesz, żeby mama myślała, że cię wychowuję. Mogę ci opowiedzieć o zwierzętach. Lubisz zwierzęta, prawda?
– Nie chcę o zwierzętach!
– Dobrze. A o czym chcesz?
– O mnie.
– Porozmawiajmy w takim razie o tobie. Ale o czym tu mówić? Mam wrażenie, że swoje karty już rzuciłeś, poddałeś grę.
– Jak to – poddałem?
– Jest taka teoria, że ludzie rodzą się wiele razy, ze dusze się wielokrotnie wcielają…
– Wiem, – Franek kiwnął głową. – Czytałem o tym.
– No więc, wygląda na to, że obecne swoje wcielenie już poddałeś. Spisałeś na straty. Będziesz teraz ciągnął, jak większość twoich krewnych: picie – palenie – kradzieże – ćpanie. Koło trzydziestki umrzesz albo cię zabiją, ale może w następnym wcieleniu jakoś inaczej zdecydujesz, przecież rozwój musi być… Normalna rzecz. Szkoda tylko twoich przybranych rodziców.
– A dlaczego pani sądzi, że spisałem na straty?…
– To wynika z faktów. No bo z czego jeszcze? – wzruszyłam ramionami. – Nie mogę ci wejść do głowy, ale to przecież nawet nie jest potrzebne do niczego. Istotne jest to, co człowiek rzeczywiście robi, a nie to, co zamierza czy tam to, co uważa, że będzie robił…
Franek popadł w zadumę. Nie poganiałam go. Jego mama siedzi w poczekalni i ma nadzieję na cud, niech jeszcze trochę pobędzie w tym stanie, to daje siły.
– A dlaczego tak wychodzi? – zapytał wreszcie chłopiec.
– Dla niczego, – westchnęłam. – Życie jest jak gra w karty. Grasz w karty?
– A nie? – uśmiechnął się Franek.
– No właśnie. Karty mogą początkowo, z rozdania, różnie się ułożyć. W tej grze dostałeś kiepskie karty: rodzina, geny. Potem nagle się pofarciło i przyszła dobra karta – zabrali cię do porządnej rodziny dobrzy ludzie. Twoje rodzeństwo wylądowało w domu dziecka. Usiadłeś do stołu ze swoimi kartami. Stawką jest wyrwanie się, wygrana – to normalne życie. Przy stole jest sporo graczy. Przeciwko tobie gra twój genotyp, pierwsze 4 lata twojego życia, to, że na wszystko ci pozwalano ze współczucia do ciebie, twoje lenistwo, brak koncentracji, niechęć do pracy… co jeszcze?
– Nauczyciele… chcą się mnie jak najszybciej pozbyć… Przyjaciele?
– Być może… choć ciężko mi sobie wyobrazić twoich obecnych przyjaciół, ale… teraz wiele zależy od wirtuozerii gracza. Czasem można wygrać z lichymi kartami. Zwłaszcza, gdy nikt się tego po tobie już nie spodziewa, nikt nie traktuje cię poważnie… Ale sam rozumiesz – łatwiej jest się poddać.
– A jeśli się nie poddam i będę grał z kiepskimi kartami przeciwko wszystkim, to co wtedy? – cicho i ze złością w głosie zapytał Franek.
– Cóż, wtedy wszystko robisz odwrotnie, niż dotychczas, – odparłam po namyśle. – Wyrzucają cię ze szkoły z powodu złych ocen, a ty na złość wszystkim łapiesz dobre oceny i zostajesz. Proponują ci papierosa albo piwo, a ty – idziesz na trening albo się uczysz. Świat spisał cię na straty jako genetycznie wybrakowany produkt, a ty nie tylko sam z tego wybrniesz, ale jeszcze znajdziesz innych takich jak ty i im pomożesz…
– Ale ja naprawdę chory jestem, – wyszeptał Franek. – Naprawdę boli mnie głowa, ciśnienie… i nogi często mnie bolą… To też jest przeciwko mnie.
– Kogo chcesz wykiwać – mnie czy siebie? Jeden z prezydentów USA siedział od dziecka na wózku inwalidzkim. Co prawda, on akurat miał dobre karty rodzinne, ale ty, przynajmniej, wciąż poruszasz się o własnych siłach…
* * *
– Franek prosił pani przekazać, że wygrał! – kobieta uśmiechała się promiennie od progu. – Proszę sobie wyobrazić, że ślęczał nad lekcjami jak pokutnik i skończył semestr ze średnią trzy. Nauczyciele są w szoku! Ale teraz na pewno zda do następnej klasy! Franek chce się dalej uczyć, może liceum, może technikum… mówi o studiach…
– Proszę mu przekazać, że będzie jeszcze wiele rozdań, – powiedziałam. Do wygranej jeszcze daleka droga, bardzo daleka. Ale teraz Franek ma doświadczenie własnego sukcesu, a to jest wyjątkowo cenna rzecz…
– On to chyba rozumie… Prosił, żebym spytała, kiedy jest koniec gry?
Długo myślałam nad odpowiedzią.
– Gdy rozejrzy się wokół i nagle zobaczy dookoła siebie miasto, las, morze, przyjaciół, ptaki, książki… szczęście i nieszczęście… i nie zobaczy karcianego stołu ani gotowych do gry przeciwników. Wtedy. A zanim to nastąpi, trzeba siadać do stołu, grać i starać się wygrać niezależnie od rozkładu kart”.
Imię chłopca zostało zmienione.
J.Muraszowa – psycholog dziecięcy i rodzinny. Przekład I.Z. jest objęty prawami autorskimi. © Po Pierwsze Ludzie.